sobota, 10 sierpnia 2013

ETAP 0: "Nie wyjdziecie stąd, Drzwi są zamknięte"


[W poprzednim odcinku: dowiadujemy się, że nasze auto zostaje powołane na misję]



W związku z zaistniałymi okolicznościami następuje szybka modyfikacja planu logistycznego: w sobotę Lepris jedzie na rodzinny zlot, w niedzielę porywamy Matkę Polkę z Pozka, wracamy wspólnie do Pabianic, zgarniamy Orzecha i ze sporym opóźnieniem gonimy ekipę do granicy polsko-ukraińskiej.

Na szybko załatwiamy zieloną kartę, odnajdujemy sprzęt biwakowy, a na nawigacji jakimś cudem załadowana jest mapa Ukrainy. W sobotę koło południa Lepris wyrusza na zlot rodzinny, co oznacza koniec możliwości przygotowania czegokolwiek do wyprawy. Po imprezie przejmuje ATU i z dumą prezentuje go Matce Polce. Wspólnie podziwiamy korozję i dziury w masce, po czym idziemy spać, by jak najwcześniej zawinąć rodzinkę z Poznania do Pabianic i wreszcie rozpocząć wyjazd. W dynamiczny niedzielny poranek szybko pakujemy szpej Matki i Miecia do wozu, by ruszyć i zminimalizować stratę czasową w stosunku do pozostałych samochodów. O 11 jesteśmy spakowane i gotowe do drogi. Urządzamy krótki instruktaż na temat immobilizera w aucie, po czym odpalamy wóz. Odpalamy wóz... i odpalamy, a on nie raczy reagować! Zaczynamy obwiniać immobilizer, bezskutecznie poprawiać klemy i na koniec dzwonimy do Taty Lepris: “Poprawcie kabel na rozruszniku.” Nadal nic się nie dzieje, dzwonimy znowu i słyszymy: “zaraz do Was przyjadę.” Słynne “zaraz” trwało akurat tyle, że koziołki poznańskie zaczęły wybijać południe, a my rwać włosy z głów. W międzyczasie ustalamy z Orzechem, że przyjazd z Warszawy przed godziną 17 nie ma sensu i tracimy nadzieję na łatwe dogonienie ekipy (a w tym naszego namiotu i śpiworów). Nadjeżdża tata Lepris i potwierdza śmierć rozrusznika. Auto odpalamy na pych i od tej pory - nie gasząc silnika - tankujemy i pędzimy w stronę Pabianic. Ponieważ jest niedziela części szukamy przez internet, a sytuacja nie wygląda najlepiej. Polonez z silnikiem Rovera nie był super popularnym pojazdem, więc nie znajdujemy NIC z Łodzi ani Poznania. W coraz gorszych nastrojach kontynuujemy podróż i rozglądamy się w poszukiwaniu szrotów. Szrotów nie widać, ale trafiamy na czynną wiejską stację LPG z obiecującym szyldem “CZĘŚCI SAMOCHODOWE”. Oczywiście rozruszników nie mają, ale otrzymujemy namiar na pobliską stację demontażu pojazdów. Władcą złomowiska okazuje się sympatyczny starszy jegomość, który oznajmuje, że ma rozrusznik i spyla go nam za “zawrotną” kwotę 50 PLN. 


rozrusznik - bendix kaputt


Uradowani zdobyczą pędzimy do domu dokonać podmiany. Psujemy sąsiadowi niedzielne popołudnie i wrzucamy Poldka na kanał. Lepris wreszcie znajduje czas na pakowanie. Powraca radosna wizja wyruszenia po 18 i perspektywa użerania się na odprawie granicznej. Trwa to może 5 minut, gdy nadbiega tata z informacją, że kupiony we wsi rozrusznik ewidentnie nie pasuje! Jest 1,5 raza za duży i pewnie od diesla. I znowu rzucamy się na internet... po chwili wynajdujemy rozrusznik w Łodzi. Posyłamy delegację w składzie Wodor i Matka, którzy jadą po rozrusznik odbierając po drodze Orzecha i zieloną kartę. Na miejscu rozpoczynają się szczegółowe konsultacje i sprawdzanie czy część jest kompatybilna na podstawie przesyłanych MMSów. “Jeśli nie będzie pasował, możecie go JUTRO zwrócić i poszukamy innego”. Słowo JUTRO wraz z jego podłym synonimem PONIEDZIAŁEK powinny być zakazane. Po godzinie ekipa wróciła z rozrusznikiem. Znów wyciągnęliśmy Pana Darka, by już finalnie przekonać się o tym, jak bardzo do silnika Rovera nie pasuje rozrusznik z innej FSO benzyny. Sytuacja zmieniła się tyle, że była nas już trójka gniewnych ludzi i zdążyło zrobić się ciemno. Browsowaliśmy internety jak szatany, na wszystkich dostępnych w domu kompach! O godzinie 22 pojawił się rozrusznik Poloneza Rovera w pobliskiej wsi! 10 minut później gnaliśmy już po niego hondą. Za trzecim zakrętem w Babichach znaleźliśmy pakujących się do Niemiec sprzedawców części. Jegomość przytargał identyczny rozrusznik, ustaliliśmy cenę i mieliśmy już odjeżdżać, gdy jego kumpel zaproponował, by kablami sprawdzić czy to w ogóle działa. NIE DZIAŁAŁO, a tym samym powróciły zmory o imionach Jutro i Poniedziałek. jednocześnie otrzymaliśmy info o tym, że reszta ekipy stacjonuje już przy granicy państwa.

Poniedziałek zamienił się w safari po łódzkich szrotach, w których to z reguły legendarny rozrusznik “kiedyś był”, “niestety sprzedaliśmy” i “proszę szukać u konkurencji”! Na wylocie z miasta znalazł się nawet obiecujący sklep o nazwie “MOTOZBYT”, w którym zaoferowano nówkę funkiel z 380 zł na WTOREK.
Zarówno wtorek jak i kwota były nie do zaakceptowania. Sytuacja z gównianej zaczęła zmieniać się w beznadziejną. 100km trasy poszukiwawczej łódzkich złomów przyniosło cień nadziei w postaci “Pan Władek za godzinę jedzie na swój warsztat i może znajdzie”. No wiec Pan Władek jechał na warsztat, a Lepris motorem dobijała do ostatniej i wątpliwej deski ratunku - kreatywnego serwisu rozruszników w Pabianicach. Znalezionego przez Mamę Ulę warsztatu nie odstraszyły dwie rozwiercone śruby w głowiczce rozrusznika (serwis w Łodzi stwierdził, że nie będą tego naprawiać w takim stanie). Mechanik obejrzał rozrusznik, oznajmił, że dysponują odpowiednim bendixem i będzie gotowe na JUTRO. Ponieważ słowo “jutro” zostało zbanowane, po krótkich błaganiach i opowieściach o dobowym opóźnieniu w wycieczce, padło upragnione: “Panie Stasiu, rozwiercisz Pani?” Tak więc Pan Stasiu rozwiercał Pani, Pan Władek w tym czasie wygrzebał rozrusznik w zbiorach kolegi, a Lepris czekała pod warsztatem.
Ekipy z Ukrainy natomiast nadały depeszę: “Drogi do Lwowa są super- jedźcie Hondą”.
Trzeci odłam wyprawy, czyli Pabianickie Centrum Dowodzenia zajmowało się zbieraniem sianego przez Wodora Defetyzmu “Nie wyjdziecie stąd, Drzwi są zamknięte” oraz podlewaniem go słynną frazą Cezarego Pazury potykającego się w “Nic Śmiesznego” o odwiecznie krzywe płyty chodnikowe Łodzi Kaliskiej. Około godziny 18 nastąpiło niemożliwe, czyli odpalenie Poldka nowym rozrusznikiem. Wydrukowaliśmy sobie legendę do bukw, żeby móc ogarnąć GPSa, bo przecież nikt z nas nie znał cyrylicy. Wreszcie można się było spakować i ruszyć... do Biedronki po zakupy na drogę. 



g. 18:00 - ATU gotowy do trasy


W ten oto sposób wymemłani i zrezygnowani ruszyliśmy o 21 w poniedziałek. Dowiedzieliśmy się, że teamy na Ukrainie spędziły większość dnia we Lwowie wymieniając krzyżak w jednej z terenówek, ale ruszają dalej i mamy być o 9 rano pod Termopilami, czyli prawie 800 km dalej. CHALLENGE ACCEPTED.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz